Jak relacje z innymi wpływają na nasze szczęście?

Jak relacje z innymi wpływają na nasze szczęście?

 

Biada temu, kto jest sam i upada, i nie ma drugiego do pomocy. 
- Księga Koheleta

 Jak bardzo potrzebujemy innych ludzi...

Nastały czasy, w których jeszcze bardziej niż kiedykolwiek powinniśmy doceniać wagę i wartość bycia w bliskich relacjach z innymi ludźmi. Badania psychologii pozytywnej pokazują, że takie związki, różnego rodzaju (romantyczne, przyjacielskie, w pracy, we wspólnocie religijnej lub inne grupie), podnoszą nasz poziom szczęścia, odporności i jakość naszego życia. Nie można tu oczywiście pominąć tego, że często nasi najbliżsi potrafią najszybciej wyprowadzić nas z równowagi i zestresować. Przebywanie razem przez większość czasu, często zbyt nachalne próby pomocy ze strony bliskich i znajomość wzajemnie większości swoich wad wpływa dość mocno na to, że potrafimy się mocno zdenerwować w tych kontaktach.


Jednak badania wskazują (Peter Warr i Roy Payne, 1982), że rodzina potrafi być także jednym z najczęstszych czynników, wywołujących w nas radość. Wiele studiów poświęcono temu tematowi, a wyniki pokazują, jak wielki wpływ ma na nas pozostawianie w bliskich kontaktach z innymi. Na przykład nasze zdrowie fizyczne mocno zależy od tego, czy jesteśmy samotnikami, czy osobami aktywnymi społecznie. Według prowadzonych pod koniec XX wieku badań większe szanse na powrót do zdrowia bez komplikacji po przebytych trudnych chorobach wykazywały osoby, które wspierane były przez małżonka, przyjaciół i bliskich. (Colon i in. 1991, Case i in. 1992). Ludzie, pozostający w bliskich relacjach z innymi lepiej przechodzą trudne i traumatyczne sytuacje w swoim życiu (Abbey i Andrew 1985).

Wskazuje to, że będąc w relacjach z innymi, w naszym życiu dzieje się wiele pozytywnych rzeczy. Bliscy często wspierają nas w dbaniu o zdrowie, odpowiednią dietę czy wytrwałość w ćwiczeniach. Są naszymi powiernikami i kiedy przechodzimy przez trudne okresy (w pracy, na uczelni i inne) możemy podzielić się z nimi naszymi stresami i kłopotami. Bliscy okazujący nam wsparcie są motywacją, aby się nie poddawać i walczyć dalej, a bez nich często poddalibyśmy się o wiele szybciej. Moim zdaniem relacje z innymi pozwalają nam także rozwijać w sobie różnego rodzaju „cnoty”, a bardziej współcześnie mówiąc, pozytywne cechy i wartości. Uczymy się cierpliwości, kiedy nasze dzieci (lub rodzice) kolejny raz wyprowadzają nas z równowagi. Uczymy się wierności, w sytuacjach, kiedy relacja jest trudna i przechodzimy razem przez trudności. Uczymy się poświęcenia i dawania czegoś z siebie innym, kiedy rezygnujemy ze swoich planów, aby uszczęśliwić innych, albo idziemy na kompromis. Oczywiście nie mam na myśli niezdrowych relacji i całkowitej rezygnacji z siebie – takie skrajności raczej nie poprawiają naszego dobrostanu, a mogą być pewnymi wskazówkami, do zastanowienia się czy relacja, w której jesteśmy nie jest toksyczna?

 


O związki jednak należy dbać. Relacje nie stają się bliskie i dobre same z siebie, ale dopiero kiedy obydwie strony włożą w nie pracę i „serce”. Myślę, że przywołane badania i pozytywy z trwania w bliskich relacjach z innymi opisane powyżej motywują i zachęcają. Jak to zwykle bywa, praktyka jest o wiele trudniejsza do wdrożenia, niż teoretyczne rozważania. Tak też ze związkami – łatwiej o nich mówić i czytać, a dużo trudniej wprowadzać w życie poznawane zasady. Szczególnie teraz, kiedy wiele naszych relacji pozostaje „na odległość”, nie spotykamy się tak często i regularnie jakbyśmy chcieli, albo przeciwnie – przebywamy np. z osobami, z którymi mieszkamy zbyt wiele czasu – nie jest łatwo. Poniżej dzielę się kilkoma pomysłami jak dbać o nasze relacje z innymi, bardzo proste i praktyczne, często małe rzeczy.


Jak dbać o związki z innymi, nawet na odległość?

  • zadzwoń – to mała rzecz, ale potrafi komuś przypomnieć, że o nim pamiętamy i rozjaśnić jego dzień. My też cieszymy się (zazwyczaj) kiedy ktoś dzwoni  bez „interesu”, ale po prostu aby dowiedzieć się, co u nas słychać.
  • napisz – wyślij przyjaciółce, chłopakowi i bliskiej znajomej z pracy inspirujący cytat, śmieszny obrazek, gif z grubym kotem, albo pozdrowienia ze swojego salonu (lub spod kocyka o tej porze roku), daj im znać, że o nich pamiętasz. Krótka wiadomość to minuta czasu, a może zmieni się w rozmowę, której obojgu potrzeba?
  • pamiętaj o urodzinach – nawet jeśli nie macie możliwości się zobaczyć, wysyłaj życzenia urodzinowe. Jeśli masz możliwość może nawet kartkę i mały upominek? Paczkomaty działają teraz ekspresowo ;)
  • zapytaj jaki ma problem i pamiętaj żeby za jakiś czas zapytać, jak się rozwiązał – to pokazuje, że zależy nam na drugiej osobie, że przejmujemy się tym, co się dzieje w jej życiu, a dzielenie się problemami zbliża. Oczywiście można też dzielić się tym, co pozytywne!
  • skorzystaj z jakiejś „gry” zbliżającej ludzi – na przykład odpowiedzcie nawzajem na „Pytania zbliżające ludzi”. Można je bez problemu znaleźć w Internecie. Innym pomysłem jest gra „Jak dobrze mnie znasz?”, w której zadajemy nawzajem pytania o nas samych, a druga osoba sprawdza, ile o nas wie. W ten sposób dowiadujemy się o sobie różnych ciekawostek, często wspólnych mianowników.

 


Warto jest inwestować w relację z drugim człowiekiem – ale też warto pamiętać o tym, aby dbać o własny rozwój, samopoznanie i nie zaniedbywać swoich prywatnych zainteresowań, ani nie dać sobie odebrać indywidualizmu w żadnym związku. Relacje pozbawiające nas naszego „ja”, to znaczy dążące do takiego ujednolicenia obydwu stron, że przestają one być odrębnymi osobami, a funkcjonują w ogromnej zależności od siebie może mieć katastrofalny wpływ na nasze życie. Jak mówi przysłowie każdy kij ma dwa końce, a ja zwykle powtarzam, że wszystko powinno być w równowadze. Przesada w żadną stronę nie przyniesie takich korzyści jak odpowiedni wyważenie.

Cieszmy się więc czasem z bliskimi, równocześnie dbając o swój indywidualny rozwój i rozwijajmy się w szczęściu.



 




Źródło:
David G. Myers – Bliskie związki a jakość życia, w: Psychologia pozytywna. Nauka o szczęściu, zdrowiu, sile i cnotach człowieka, Red. Janusz Czapiński

Psychologia pozytywna – w poszukiwaniu najlepszej wersji siebie

Psychologia pozytywna – w poszukiwaniu najlepszej wersji siebie


Czym jest psychologia pozytywna i dlaczego może nam się przydać?

Aby odpowiedzieć na pytanie, czym jest i czym zajmuje się psychologia pozytywna, należy najpierw opowiedzieć jakie są jej początki. Przez większą część historii psychologii, nauka ta skupiała się głównie na ludzkich brakach, niedoborach, patologiach i problemach. W taki sposób starała się pomagać człowiekowi – lecząc to, co nie było w nim dość dobre, lub to, co zakłócało codzienne funkcjonowanie. Tymczasem człowiek zdrowy to nie tylko ktoś, kto nie ma żadnych zaburzeń, ale także taki, którego życie jest radosne, który wykorzystuje swój potencjał, zna swoje mocne strony i cały czas rozwija w sobie to, co dobre.

To właśnie psychologia pozytywna, której pierwszym propagatorem był Martin Seligman zajmuje się tym, co w nas – ludziach dobre, stara się zachęcać do rozwoju tego, co pozytywne.

Psychologia pozytywna to naukowa odpowiedź dla poszukujących rozwiązania na pytanie – jak stać się szczęśliwszym i wieść pełne zadowolenia życie. Jej głównym celem jest, aby doprowadzić człowieka do poczucia spełnienia i zwiększenia jego dobrostanu. W przeciwieństwie do klasycznego podejścia nie skupia się na tym, jakie są ludzkie deficyty (choć nie odrzuca ich istnienia), ale stara się wskazywać na to, co dobre i wzmacniać to. Każdy z nas ma w sobie potencjał. Sztuka polega na tym, aby umieć go wykorzystać i znaleźć sposób na osiągnięcia w życiu szczęścia.

Warto jeszcze zaznaczyć, że psychologia pozytywna to nie czarodziejski sposób na pozbycie się wszystkich problemów, nie jest tylko „pozytywnym myśleniem życzeniowym”, ani bagatelizowaniem problemów, patrzeniem przez różowe okulary. Założenia prawdziwej psychologii pozytywnej opierają się przede wszystkim na odpowiednich badaniach naukowych, a nie są jedynie niesprawdzonymi pomysłami. To zdroworozsądkowe podejście, stały rozwój, poszukiwanie nowych sposobów na poprawienie jakości swojego życia, ale nie tylko przez teoretyczne rozważania, a konstruktywne działania, które podejmujemy, aby sprawić, że nasze życie stanie się lepsze.

Czy są jakieś magiczne metody na uzyskanie szczęścia? Nie, to raczej sporo pracy, którą należy włożyć w swój rozwój, w samopoznanie, w odczytywanie swoich emocji i uczuć oraz wykorzystanie tej wiedzy aby pomóc sobie osiągnąć szczęście.

Naukowcy zajmujący się psychologią pozytywną, jej zastosowaniem w terapeutyce i w poradnictwie indywidualnym wymieniają wiele metod, stosowanych przez nich podczas pracy ze swoimi klientami. Wiele z nich może wydawać Wam się znajoma. Sama poruszałam takie tematy wielokrotnie. To na przykład nauka wdzięczności, ćwiczenie odczytywania swoich emocji, skupianie się na pozytywnych stronach życia i sytuacjach, które dają nam radość. To też badanie swoich mocnych stron, wiedza o tym, jakie one są i umiejętne wykorzystywanie ich do swojego rozwoju we wszystkich dziedzinach – od nauki, przez pracę zawodową, aż do relacji międzyludzkich.

Ponieważ w tak trudnych i stresujących czasach, wielu z nas przechodzi trudny czas, zdecydowałam się w kilku wpisach przybliżyć tematy i zagadnienia poruszane przez psychologię pozytywną – oczywiście ze swoimi przemyśleniami i praktycznymi pomysłami na wprowadzenie jej metod w życie.

Odnajdując to, co we mnie najlepsze

Poznanie swoich mocnych stron to pierwszy krok w stronę pozytywnych zmian. Tak często skupiamy się na swoich brakach, na swoich wadach i popełnionych – lub wciąż popełnianych błędach – że zapominamy o tym, że każdy z nas ma także dobre strony. Prostym ćwiczeniem, które pokazuje, jak potrafimy sami zaniżać swoją ocenę jest wypisanie swoich 5 dobrych i 5 złych cech/stron. Zwykle kiedy pada takie pytanie, ludzie bardzo łatwo i szybko potrafią wymienić swoje braki, jednak długo zastanawiają się nad tym, co jest w nich dobre. Oczywiście nie generalizuję, jednak zauważyłam, że często tak jest.

Być może wynika to z tego, że faktycznie nie wiemy co robimy dobrze, brakuje nam nieco samoświadomości. Dlatego aby dowiedzieć się czegoś o sobie, warto wykonać na przykład test. W sieci znajdziemy ich wiele. Ja mogę polecić dwa:

https://www.16personalities.com/pl

https://www.viacharacter.org/survey/account/register

Pierwszy z nich pokazuje jaką mamy osobowość – choć ten test traktowałabym z przymrużeniem oka. Daje jednak ciekawe wyniki – w moim przypadku bardzo trafne. Otrzymujemy opis naszej osobowość, kilka mocnych i słabszych stron w języku polskim, oraz jeśli chcemy szczegółowy opis poszczególnych dziedzin życia po angielsku. Aby lepiej wykorzystać wyniki, jakie otrzymałam z testu zaprosiłam do wspólnego wypełnienia go kilka znajomych osób. Później razem porozmawialiśmy o tym, jakim typem osobowości jesteśmy. Porównaliśmy swoje mocne i słabe strony. Dzięki temu mogliśmy wzajemnie potwierdzić sobie, że widzimy w innych osobach cechy, o których mówią, oraz powiedzieć, które uważamy za dobre. Oczywiście można też przeanalizować sobie wyniki samemu J

Drugi test z kolei jest testem bardziej specjalistycznym. Jego wyniki to zestawienie naszych najmocniejszych cech i ich opisy. Wykonanie go zajmuje dłuższą chwilę, ale pytania są dość szczegółowe. Warto poświęcić jednak trochę czasu, żeby poznać siebie samego i dowiedzieć się, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy. Po skończeniu testu można zastanowić się, czy faktycznie te cechy wymienione jako nasze najmocniejsze są takimi, z którymi możemy się zgodzić. Myśląc o tych cechach pojawi się radość, poczucie satysfakcji, czy zadowolenia.

Po co nam ta wiedza? Znając swoje mocne strony i zalety, zaczynamy dostrzegać jaki potencjał w nas drzemie. Czasem może okazać się, że niepowodzenia i trudności jakie napotykamy wynikają z tego, że próbujemy na siłę osiągać sukcesy w czymś, co nie jest zgodne z naszym charakterem i predyspozycjami. Może niewielkie zmiany – nakierowanie się na działania, wykorzystujące nasze mocne strony – mogą pomóc nam rozwijać się bardziej i czerpać więcej satysfakcji z tego, co robimy?

Jeśli znam swój charakter i poznaję jakie rodzaje i metody działania są z nim zgodne, łatwiej mogę dobrać metody pracy, nauki, komunikacji z innymi – tak, aby działać w zgodzie ze sobą. A wtedy na pewno mój dobrostan trochę się poprawi, satysfakcja i radość będą większe.

Jak jeszcze można poznawać swoje mocne strony? Możemy poprosić naszych bliskich, aby wymienili w czym, według nich, jesteśmy dobrzy, albo co w nas cenią. W zamian powiedzmy im, co w nich doceniamy i dajmy im jakieś szczere komplementy J


A kolejne tematy o tym, jak być bardziej szczęśliwym i wykorzystać metody pozytywnej psychologii w kolejnych wpisach – jeśli jesteście zainteresowani zapraszam do śledzenia bloga i fanpage’u J



 





Poniżej znajdziecie linki i bibliografię, jeśli jesteście zainteresowani informacjami na temat psychologii pozytywnej: 





Pełne ciepła filmy idealne na jesienne chandry

Pełne ciepła filmy idealne na jesienne chandry

 



Ochłodziło się, mój winobluszcz na balkonie robi się czerwony, a w Starbucksie pojawiła się Pumpkin Spice Latte. Wiecie co to oznacza? To znak, że przyszła jesień. Nieodwołalnie. Instagramy zrobiły się pomarańczowo-żółto-złote a jesieniary wskoczyły pod kocyki. I żeby nie było, sama jestem trochę jesieniarą, bo lubię to uczucie kiedy można siedzieć w ciepłych skarpetkach, pić kakao, otulić się kocykiem i czuć się tak "przytulnie" ;) 

Wieczory się skracają, zaraz będzie ciemno od 18..17.. a dla mnie to oznacza, że zdecydowanie mniej będzie mi się chciało wychodzić na spacery, a bardziej siedzieć w domu i rozwijać się kinematograficzne - o ile jest takie słowo :) 

Oglądanie filmów i seriali niekoniecznie musi być zajęciem na samotne wieczory, można równie dobrze zorganizować sobie wieczór filmowy z przyjaciółmi - a może nawet serię takich wieczorów - i oglądać coś razem. 

Skoro jesień i zimno, i będzie deszcz i brzydko - zebrałam kilka moich ulubionych filmów/bajek, które zawsze wprawiają mnie w dobry nastrój, są ciepłe, przyjemne i na pewno nie wspierają rozwoju żadnych depresyjnych myśli :D Niektóre oglądałam po kilka razy... Wybrałam takie filmy, które nie wymagają wielkiego skupienia i nie prowadzą do poważnych rozważań teoretycznych - co nie znaczy, że nie mają przesłania lub nie przekazują czegoś wartościowego. Bez dalszych wstępów - przytulne filmy na jesień w stylu Życia Prostego: 

(Aha! Ważna sprawa - to nie są najnowsze hity z kinowych ekranów - to bardziej coś w stylu "oldies but goodies")

Po kliknięciu w tytuł powinna otworzyć się dla Was karta z opisem filmu Filmweb :) 


Zatańcz ze mną (Shall we dance) 2004

Kto mnie zna, ten wie. To mój ulubiony film odkąd pamiętam. Obejrzałam go już ze 20 razy. Kiedy dzień był zły - Zatańcz ze mną. Kiedy dzień był wspaniały - Zatańcz ze mną. Na początku oglądałam z napisami, potem przełączyłam na oryginalny dźwięk i znam prawie wszystkie dialogi na pamięć. 

Za co tak go kocham? Po pierwsze młody Richard Geree, dżentelmen, w garniturze - kiedy byłam młodsza tak sobie wyobrażałam mężczyznę sukcesu (ach te młodzieńcze, wyidealizowane wizje). Po drugie J.Lo - piękna, elegancka, z klasą. Po trzecie - muzyka, ale nie takie łubudubu tylko klasyki, pięknie wykonane, dopasowane do akcji filmu, do różnych rodzajów tańca. No i taniec oczywiście. Klasyczny taniec zawsze mnie fascynował. Tańczyłam później po mieszkaniu nucąc "sway" i do teraz się cieszę, że mnie nikt nie podpatrzył :D 

No i dotyka spraw prawdziwego życia, zmęczenia rutyną, potrzebą odmiany, osiągnięcia czegoś, szukania siebie na nowo. Pokazuje, że czasem ciężko jest komuś okazać miłość, kiedy wpadnie się w pułapkę codzienności, że wyrwanie się z niej może zmienić nasze spojrzenie na życie. 

Zdecydowanie ciepłe odczucia, przyjemna muzyka, ładne obrazki i sceny taneczne. Dla romantyków i nie tylko :)


Coco 2017 

Ta bajka skradła moje serce. Można się pośmiać, można popłakać. Jest nietypowa, bo to żadne love story, a jednak o miłości. Tylko innej. Jest fantastycznie zrobiona - kolory są niezwykłe, postaci dopracowane, animacja płynna. Pod kątem wizualnym - nie mam nic do zarzucenia. 

Fabuła toczy się wokół muzyki - pasji, którą główny bohater odziedziczył po ojcu. Nie będzie jakimś dużym spojlerem, jeśli powiem, że zupełnie niechcący Miguel dostaje się do krainy zmarłych. Żeby jakoś naprawić tą niecodzienną sytuację, musi uzyskać błogosławieństwo któregoś ze swoich zmarłych krewnych. Ci jednak stawiają mu warunek, na który nie może się zgodzić - zaczyna więc poszukiwania ostatniego członka rodziny, który go zrozumie i odeśle do domu. 

W bajce są zwroty akcji, których zupełnie się nie spodziewałam, więc zakończenie było dość zaskakujące. Ale mnie generalnie łatwo zaskoczyć - ja nie z tych co domyślają się końca po dwóch pierwszych scenach :) 

Wszystko osadzone w niezwykłej, interesującej dla mnie scenerii Meksyku, pozwala poznać lepiej ich kulturę i wierzenia - nawet pod kątem edukacyjnym - same plusy. 

Polecam wziąć chusteczki - może być kilka płaczo-wywołujących momentów ;) 



Diabeł ubiera się u Prady (The Devil Wears Prada) 2006 

To zdecydowanie jeden z filmów mojego dzieciństwa. To trochę inna wersja motywu kopciuszka - czyli szarej myszki, która podczas trwania filmu zmienia się w piękną, odnoszącą sukcesy kobietę. Jednak to nie do końca klasyczna historia. Akcja toczy się głównie w wielkiej, modnej i niezwykle opiniotwórczej gazecie. Główna bohaterka próbuje przełamać swoje lęki i przypodobać się zaborczej i strasznej szefowej. 

Nie zdradzę zakończenia, ale jest to także film z morałem. Przede wszystkim moim zdaniem pokazuje, jak mocno kształtują nas sytuacje, przez które przechodzimy w życiu. Po drugie czasem, na pierwszy rzut oka, możemy kogoś bardzo niesprawiedliwie ocenić. 

Ogromnym plusem, przynajmniej dla mnie, były oczywiście aktorki odgrywające główne role - Meryl Streep i  Anne Hathaway. Obydwie cenię i uważam, że fantastycznie poradziły sobie w odgrywanych rolach. 

Przyjemny, raczej lekki (ale raczej z typu tych bardziej "dziewczyńskich") film na każde jesienne popołudnie. :)


Służące (The help) 2011

Chyba najbardziej "edukacyjny" z listy. Film opowiada historię kilku czarnoskórych kobiet pełniących rolę służących w amerykańskich domach w latach 60tych. Młoda, ambitna dziennikarka postawia spisać książkę, opowiadająca ich historię. Jak możemy się domyślić naraża się tym na wiele problemów i niezrozumienia, a opisywane bohaterki z lękiem podchodzą do jej pomysłu. 

Mimo, że historia dotyka ogromnie trudnego tematu, jakim było okropne traktowanie czarnoskórych i strasznego rasizmu, to jest przedstawiona w przystępny i ciepły sposób. Może ktoś uzna, że nie powinno się w taki sposób rozmawiać o takich kwestiach. Moim zdaniem jednak jest to dobry sposób, aby w jakikolwiek sposób zwrócić uwagę na to, jakie, często kuriozalne, sytuacje miały wtedy miejsce. 

Film może doprowadzić do śmiechu, a zaraz potem do płaczu. Warto go obejrzeć jeśli chcemy czegoś nowego się dowiedzieć, a przy okazji przyjemnie spędzić czas. Kolorystyka filmu i ciepło jakie bije od głównych bohaterek sprawiły, że bardzo chętnie do niego wracam. :) 




Inne propozycje (wraz z odnośnikiem do Filmweb - to nie żadne promowanie, tam po prostu najłatwiej dowiedzieć się czegoś o większości wyprodukowanych filmów!) 

- Zwierzogród

- Deszczowa piosenka

- Praktykant

- Ukryte działania

- Ponad wszystko 

i specjalnie dla tych, którzy już weszli w klimat świąteczny: 

- Klaus



źródła zdjęć: 

https://upflix.pl/film/zobacz/shall-we-dance-2004
https://upflix.pl/film/zobacz/coco-2017
https://fdb.pl/film/3066-diabel-ubiera-sie-u-prady/plakaty
https://deon.pl/po-godzinach/film/film-na-weekend-sluzace,309615









Czy ziemia potrzebuje nas, czy my potrzebujemy jej?

Czy ziemia potrzebuje nas, czy my potrzebujemy jej?


Temat, który chcę poruszyć wywołuje wiele emocji. Wiem, że jedni uważają go za niepotrzebny, być może przesadzony. Inni znów poświęcają mu bardzo wiele uwagi. Ja z kolei do pewnego momentu unikałam go, bo powodował pewnego rodzaju strach, obawy i niepokój. Jednak po obejrzeniu pewnego filmu, spojrzałam na to z innej perspektywy i czuję potrzebę przekazać to dalej. 

Mowa o globalnym ociepleniu i wszystkich powiązanych z nim następstwach. Bo to nie chodzi tylko o zwiększającą się temperaturę... to wiąże się z ginięciem kolejnych gatunków zwierząt i roślin, degradacją ogromnych połaci naturalnie dzikich terenów - a to wszystko wpłynie bezpośrednio na nas - ludzi. 

Nie mam chęci ani zamiaru nikogo straszyć, albo zamieniać się w "eko-terrorystkę" (choć M. czasem mnie tak nazywa, kiedy np. kupuję metalowe słomki albo bambusową szczoteczkę do zębów). Chcę Wam polecić obejrzany przeze mnie film i (w bonusie) przypomnieć kilka innych - bardzo popularnych - które delikatnie, albo wprost poruszają te problemy. 


David Attenborough - Życie na naszej planecie 


Trafiłam na ten film przypadkiem, widząc polecenie na Facebooku (w końcu znalazłam tam coś ciekawego). Do filmów tego typu podchodziłam z mocną rezerwą, bo zwykle były pełne "straszenia" i piętnowania. Zwykle kończyło się to u mnie złym nastrojem na resztę dnia i poczuciem, że "i tak nic z tym nie zrobię...wszystko już stracone" itd. Jednak zdecydowałam się obejrzeć i naprawdę się cieszę, że to zrobiłam. David Attenborough podróżuje po całym świecie od młodości. Zwiedził najdziksze zakątki planety... które, jak się okazuje, tracą swoją dzikość. Film jest jego osobistymi przemyśleniami na temat procesu degradacji ziemi, jaki dokonuje się już od wielu, wielu lat, ale jeśli nie zostanie przerwany, może wkrótce stać się nie do zatrzymania. 

Mogłoby się wydawać, że proces ocieplania się planety i wszystkich powiązanych z tym następstw wcale nie jest tak szybki. Jednak kiedy zorientujemy się, jak wiele zmieniło się podczas życia jednego człowieka - w ciągu kilkudziesięciu lat - okazuje się, że jest to jak mrugnięcie okiem w porównaniu z tym jak długo zachodziłyby te procesy bez ingerencji człowieka. W ciągu 200 lat wytworzyliśmy tylko CO2 ile aktywne wulkany przez tysiące lat. (Dokładne dane w filmie). 

Jednak David nie zostawia nas z wizją chylącej się ku upadkowi cywilizacji - choć przedstawia ją dość dosadnie - ale pokazuje nam, jak można odwrócić ten proces i przywrócić równowagę między naturą i człowiekiem. 

Nie będę zdradzać wszystkiego - zachęcam, gorąco jak nigdy, do obejrzenia tego filmu, pokazania znajomym i przemyślenia. Wiem, że wiele wymienionych tam rozwiązań może sprawiać wrażenie będących poza naszym zasięgiem. W pewnym stopniu tak, ale na wiele mamy wpływ. 

Natura da sobie radę, z nami lub bez nas. Musimy zdecydować, czy chcemy nauczyć się żyć z nią w równowadze. 


Wall-e


Pamiętacie tego uroczego robocika? To była pierwsza obejrzana przeze mnie bajka, poruszająca bezpośrednio problem związany z ekologią. A to był rok 2008 (!), już wtedy ta tematyka musiała być istotna, skoro ktoś zdecydował się poruszyć taki temat i to w bajce dla dzieci. Choć moim zdaniem wiele bajek uczy takich rzeczy, które dorosłym także przydałoby się dowiedzieć. 

Jeśli nie znacie tej historii, w kilku słowach - jest to opowieść o robocie Wall-e, który ma za zadanie oczyszczać planetę. Codziennie wyjeżdża ze swojego "bunkra", zbiera śmieci i zmienia je w małe kostki, zmniejszając tym samym ich objętość. Odkąd to zadanie zostało mu powierzone musiało minąć wiele setek lat, ponieważ jest on ostatnim robotem wykonującym swoje zadanie. 

Na ziemię co jakiś czas wysyłane są roboty, które mają za zadanie sprawdzić, czy atmosfera na ziemi poprawiła się na tyle, aby mogło na niej znów zaistnieć życie. Wysyłane są one przez ludzi, żyjących od lat na statku unoszącym się w kosmosie. 

Eva - zaawansowany robot znajduje na ziemi roślinkę. 

Co się dzieje dalej, musie zobaczyć. Bajka zawsze mnie wzrusza. Pokazuje, że łatwo jest zatracić coś cennego, zamieniając to na byle jakie podróbki. Uczy, że uparte dążenie do celu, wytrwałość, praca nad czymś - pomimo braku efektów - mogą dać wartościowe "plony". 

No i oczywiście nic tak nie rozczula, jak zakochujące się w sobie roboty ;) Może nie jest to najlżejsza propozycja - jednak na pewno bardzo wartościowa. 

Happy Feet - tupot małych stóp


Nikt nie tupie jak ten pingwin ;) 

Bardzo przyjemna bajka, którą powiem szczerze obejrzałam dopiero w tym roku, chociaż wyprodukowano ją już naprawdę dawno. Od razu skojarzyła mi się z poruszanym tematem, bo opowiada o wyniszczaniu środowiska Arktyki. Pingwiny udają się w podróż aby uratować jednego z nich, który utknął w plastikowym opakowaniu. Z początku uważał je za amulet, jednak zaczęło go ono dusić. 

Okazuje się, że zmniejszająca się ilość ryb, a więc i głów pingwinów spowodowały przemysłowe statki odławiające ryby w ich pobliżu. Co się dzieje dalej, musicie zobaczyć. 

Spodziewałam się miłej, lekkiej historii, ale bajka porusza naprawdę ważne tematy. Wpływ człowieka na naturalne środowisko wielu gatunków jest bardzo mocny. Być może część tych działań spowodowała szkody nieumyślnie, jednak wydaje mi się, że to chęć zysku doprowadziła do tego, że dobro natury i zwierząt sprowadzono na drugi plan. 

Poza przekazywaniem ważnych wartości i zwróceniem uwagi na ekologiczne problemy, bajka jest ładnie zrobiona i dobrze oprawiona muzycznie. 


Rio 2 


Ostatnia bajka to Rio 2. W musicalowej konwencji, w pięknych, żywych kolorach i z zabawnymi postaciami. Opowieść to kontynuacja losów Rio i jego partnerki, którzy postanawiają wychować swoje młode wśród rodziny, w głębi amazońskiego lasu.

Historia dotyczy głównie różnych rodzinnych perypetii i próby dostosowania się Rio do nowego środowiska. W tle jednak poruszany jest problem wycinki lasów tropikalnych. Jest on o tyle istotny, że wpływa na losy bohaterów. 

Prawdą jest, że wycinki lasów deszczowych wpływają na ginięcie gatunków drzew, innych roślin i zwierząt - w tym pięknych, takich jak przedstawione w bajce ptaków. Tracą one swój dom i schronienie, na rzecz rozwoju plantacji palm olejowych czy soi. 

Bajka jest pełna ciepła, rodzinnego klimatu, ale także pokazuje ważne kwestie środowiskowe. 




Czy opisane powyżej filmy to tylko bajki dla dzieci? Uważam, że to coś więcej. Oczywiście świetnie sprawdzą się, jeśli ktoś chciałby w przystępny sposób rozmawiać z dziećmi o ochronie środowiska i pokazywać im, jaki wpływ może mieć człowiek, jeśli nie będzie działać rozważnie. 

To jednak także dla dorosłych przestroga, albo nawet przedstawienie już dziejących się w środowisku naturalnym tragedii. 

Czy uważacie, że działanie jednego człowieka - mnie, Ciebie - mogą coś zmienić? Czy macie jakieś sposoby, aby ograniczyć negatywny wpływ na środowisko, albo na to, jak pomóc naturze się zregenerować po naszej degradacji? 

Dajcie znać w komentarzach, czy ten temat Was interesuje, czy nie. Czy uważacie go za ważny, czy jako wymysł "kogoś z góry"? 

Ja tymczasem planuję wpis o moich sposobach, na to, aby choć minimalnie pomóc naturze i żyć z nią w trochę większej zgodzie :) 






Źródła zdjęć: 
https://www.ppe.pl/publicystyka/9571/david-attenborough-zycie-na-naszej-planecie-2020-recenzja-opinie-o-filmie-netflix.html
http://motywdrogi.pl/2008/08/23/wall-e/
https://archiwum.stopklatka.pl/news/svenastyczny-eryk-o-happy-feet-2
https://film.wp.pl/program-tv-na-sobote-rio-2-django-i-uklad-zamkniety-6049988779652225a








Czy muszę być perfekcyjna? Jak poradzić sobie z nadmiarem oczekiwań i zostać sobą

Czy muszę być perfekcyjna? Jak poradzić sobie z nadmiarem oczekiwań i zostać sobą

 


Mam takie zapędy, że zdarza mi się dążyć do perfekcji, wykańczając się po drodze i ostatecznie więcej zawalić niż zyskać. Zaczęłam się zastanawiać z czego to wynika i mam pewną teorię. O oczekiwaniach społeczeństwa, skierowanych nie tyle w stronę konkretnych osób co do ogółu...robiących nam czasami pranie mózgu. 

Czy zdarza Wam się oglądać reklamy telewizyjne? Ponieważ nie mam w domu telewizji, zdarza się to sporadycznie, niemniej jednak pojawiają się one także w Internecie, gazetach itd. Sytuacja jest taka, że z ekranu (tudzież plakatu/billboardu/strony w gazecie) uśmiechają się do nas idealne kobiety. Używają wspaniałych kosmetyków, mają ułożone włosy i makijaż, dbają o siebie, dom, dzieci, męża. Są kobietami sukcesu, jednocześnie nie zaniedbującymi swoich domowych obowiązków. Robią dzieciom zdrowe śniadania i kupują prozdrowotne suplementy diety z witaminą D (ponoć to ostatnio hit!). 

Może nikt nie powiedział mi tego wprost, ale jako kobieta czuję się zobowiązana do bycia niemalże idealną. Powinnam być wykształcona (najlepiej w jakimś dobrym, korzystnym z punktu widzenia rynku pracy zawodzie), spełniać się zawodowo, prowadzić dom - dbać o porządek, zakupy i zawsze mieć świeże kwiaty w wazonie. Na dodatek - muszę dbać o swoją atrakcyjność, sylwetkę i zdrowie. 

Czujecie ten klimat? Czy nie zdarzyło Wam się, że poczułyście się nie dość dobre, bo pranie nie zrobione, albo może dlatego, że nie wzięłyście nadgodzin? Czy też narzucacie sobie (tak jak ja) niedoścignione i nieosiągalne cele, aby ze wszystkim poradzić sobie perfekcyjnie? Aby sprostać niewypowiedzianym, ale odczuwalnym standardom narzucanym przez społeczeństwo.

Uważam, że ogromny wpływ mają na to media i kształtowane przez nie wizerunki idealnych ludzi. Zapewne także mężczyźni borykają się z tak wysokimi oczekiwaniami wobec nich - ale wiadomo, kobieca perspektywa jest mi bliższa. Widzę iskierki zmian w tej kwestii, bo coraz częściej promuje się naturalność - pokazuje się kobietom, że to nie ich ciało jest wyznacznikiem ich wartości, pokazuje się, żeby pamiętać o sobie, swoich potrzebach i selflove. Tylko czy to wystarczy? 


A co się stanie, jeśli odpuścisz?

Kiedyś już o tym pisałam, że naprawdę - jesteś dość dobra, i jesteś dość dobry! Nie daj sobie wmówić, że tylko perfekcja ma wartość. Powiedzmy sobie wprost - nie jesteśmy w stanie sprostać wszystkiemu. Czasem odpuścimy dietę i zjemy ciasto, czasem zawalimy egzamin, czasem zaśpimy, a czasem pójdziemy na miasto bez make-up'u. I wiecie co ? To dobrze! To, że jesteśmy niedoskonali świadczy o tym, że jesteśmy żywymi ludźmi, a nie robotami. 

Spróbujmy żyć w zgodzie ze sobą, z tym w co wierzymy (nie tym, co wmówiły nam media, że powinniśmy wierzyć). Poznajmy swój organizm i słuchajmy go - kiedy jesteś ciągle przemęczona, masz siniaki pod oczami i żyjesz od kawy do kawy - może to znak, że potrzebujesz więcej snu? Zapytaj siebie, co jest dla Ciebie ważne w tym czasie - może to troska o relację z bliskimi, a może skupienie się na pracy, może czas na zadbanie o zdrowie. 

Czy coś się stanie jeśli zamiast pozamiatać całe mieszkanie zaplanujesz czas na "randkę" z mężem?

Czy świat się zawali jeśli dziś na obiad będzie pizza, bo potrzebowałaś drzemki lub po prostu nie zdążyłaś ogarnąć wszystkiego? 


A może by tak posłuchać siebie?

Nie uważam się za idealną panią domu? Ciągle zasuszam jakieś kwiatki... nawet (podobno) nieśmiertelne sukulenty potrafię zabić.
Żonę? Oj nie... staram się, ale i tak zdarza mi się dla spokoju rzucić "nie ważne" i strzelić focha. 
Studentkę? Gdybyście widzieli ile razy opuściłam wykład, albo uczyłam się na dzień przed. 

Ale uczę się tego, że to nie to, co robię, ale to kim jestem ma większe znaczenie. To że jestem prawdziwa, że staram się, daję z siebie 100%, ale czasem to za mało. Uczę się decydować, co w tej chwili jest najważniejsze. Priorytetyzować, a nie wszystko uznawać za pilne i ważne. Stawiam sobie na pierwszym miejscu moją wiarę, później moich bliskich i zdrowie. Dopiero dalej jest pranie, gotowanie i cała reszta. 

Nie dajmy sobie wmówić, że musimy być idealni. Że tylko tacy możemy czuć się wartościowi. Dajmy z siebie 100% w tym, na czym najbardziej nam zależy, a nie tam, gdzie media wmawiają nam że musimy. 

To też trochę wiąże się z wyrażaniem naszych przekonań, byciem sobą, nie dostosowywaniem się do oczekiwań innych ludzi...



Mam wrażenie, że to temat rzeka. Czuję, że trochę go tylko poruszyłam, choć mogłabym pisać jeszcze wiele więcej...

Dajcie znać, czy też czujecie się przytłoczeni tymi wszystkimi oczekiwaniami, czy może już macie luz? Jestem ciekawa czy ktoś jeszcze czuje to, tak jak ja. :) 










Wakacyjna lista małych przyjemności - do pobrania!

Wakacyjna lista małych przyjemności - do pobrania!


Kochani, mamy wakacje. I można powiedzieć, że prawie w pełni! Tymczasem ja w końcu przychodzę z dawno obiecaną niespodzianką. Często zdarzało mi się, że chociaż miałam wolny czas do zagospodarowania nie wykorzystywałam go dobrze. Albo nie wiedziałam, co ciekawego mogłabym robić, albo wpadałam na dobre pomysły za późno, żeby je zrealizować. Kolejnym moim problemem jest to, że często nawet kiedy niby mam wolne, to nie umiem odpocząć. Chodzą za mną dziesiątki rzeczy do zrobienia i zapamiętania. Pomyślałam, że po prostu może źle odpoczywam. 

Dzisiaj chcę się z Wami podzielić moją (jak zwykle subiektywną) listą wakacyjnych zajęć, pomysłów, które pomogą dobrze wykorzystać wakacyjne wolne. Niezależnie czy masz wolne dwa tygodnie, miesiąc czy zaledwie weekend - na pewno któreś z punktów uda Ci się zrealizować. Niektóre są bardziej wymagające, inne bardzo szybkie i proste. 

Myślałam o rzeczach, zajęciach, które faktycznie mogą pomóc się zrelaksować i odpocząć. Są różne, bo i ludzie są różni. Jednego relaksuje wycieczka do dużego miasta, innego na odludzie. 

Kilka z pojawiających się na liście pomysłów to Wasze podpowiedzi, które zostawiliście na Facebooku :) Na końcu zostawiłam też miejsce, abyście mogli dopisać swoje własne pomysły i plany :) 

Lista ma wakacyjny wygląd, można ją przypiąć na lodówce albo na tablicy korkowej. Możecie ją pobrać zupełnie za darmo! 

Jest nazwana Wakacyjnym Bucket List - to taka lista rzeczy do zrobienia. Po prostu. Można przygotowywać ją na każdą okazję, na przykład na jesień, na wakacje, albo Ultimate Bucket List, czyli lista rzeczy, które chcemy zrobić w życiu! 

Będzie mi miło jeśli udostępnicie ten post znajomym i podzielicie się tym, co przygotowałam :) 


Bez większego przedłużania, poniżej darmowa wakacyjna lista do pobrania: 






A tymczasem życzę Wam fantastycznych wakacji! ;) Dajcie znać, czy lista się przydała !






Kiedy z Panny zmieniasz się w Panią...

Kiedy z Panny zmieniasz się w Panią...



Najpierw emocje związane z zaręczynami, planowanie wesela, zaproszenia, suknia, kwiaty, muzyka... Wesele, najpiękniejszy dzień, cudowna impreza, wszystko w brokacie, miłość w powietrzu i te sprawy. Potem czasem podróż poślubna, cud&miód, wywoływanie zdjęć, może jakaś ślubna sesja w plenerze... a potem szara rzeczywistość. Pranie skarpetek, zmywanie naczyń, robienie planów budżetowych, żeby nie wydać majątku a zdrowo jeść, często łączenie kończących się studiów, czy pełnoetatowej pracy z domowymi obowiązkami, których nie ubywa... Czy życie po ślubie zawsze tak wygląda? 

Co ja się nasłuchałam, że ten ślub to coś za szybko, że za młoda jestem, że życie sobie zmarnuję, że tyle fantastycznych rzeczy mogłabym jeszcze zrobić, zobaczyć, podróżować... A że po co tak się spieszyć, przecież ślub nie ucieknie. Generalnie, gdyby tak zebrać te niektóre "dobre rady" to można by dojść do wniosku, że moje sakramentalne "tak" oznacza dla mnie coś prawie tak strasznego, jak dożywotni wyrok, że moje beztroskie dni właśnie się kończą, że obrączki są, jak to je ktoś ładnie nazwał, jak gps, przez który nie mogę żyć wolna i po swojemu. Oczywiście niewiele lepszą przyszłość wróżono mojemu M., rzucając oczywiście jedynie niewinne żarty o małżeńskim życiu. Dobrze, że się biedak nie rozmyślił... 

Straszne rzeczy. 




Czy zawsze ślub w młodym wieku to taki zły wybór? Czy ślub w ogóle to kiepska opcja? Na pewno znajdą się tacy, którzy są przeciwnikami małżeństwa generalnie i nie wiem, czy cokolwiek bym napisała zmienili by zdanie - ale oczywiście mają prawo do tego zdania i ogromnie ich szanuję :) Chciałabym to jednak pokazać z innej perspektywy. Nasz ślub był już prawie dwa lata temu, co swoją drogą bardzo szybko minęło, a w jego momencie miałam 22 lata - mało? Możliwe. Czy żałuję ? Absolutnie nie. 

Faktycznie wychodzenie za mąż tak szybko niesie za sobą różne trudności, ale szczerze mówiąc nie sądzę, aby były one mniejsze gdyby ślub był 5 lat później. Część z nich byłaby pewnie po prostu inna. W tym miejscu ważne jest, żeby zaznaczyć, że nie mieszkaliśmy z M. przed ślubem razem, ze względu na przekonania :) To istotne, bo pewnie z perspektywy osób, które żyją razem już przed ślubem moje przeżycia mogą być niezrozumiałe. Chociaż to nie znaczy, że nie mamy żadnych wspólnych doświadczeń ;) 

Żeby nie było, że ja to zawsze jestem taka cukierkowa i wszystko jest cudowne, powiem Wam o dwóch stronach tego medalu. Może ktoś, kto zastanawia się czy ślub szybko, albo późno albo w ogóle to dobry pomysł... może to, co napiszę pomoże w podjęciu decyzji? Albo chociaż dołoży jakieś punkty do listy "za" i "przeciw"? :) 




Co było trudne? 

  • Szczerze mówiąc jedną z trudniejszych kwestii zaraz po ślubie był mój kompletny brak doświadczenia w sprawach "dorosłych", czyli wiecie - mieszkanie, opłaty itd. Na szczęście M. ogarniał to wszystko, bo już mieszkał sam :) Ja z kolei byłam tym okropnie zestresowana, nie miałam pojęcia jak się co załatwia. To jednak szybko nadrobiłam i teraz już nie mam z tym problemów :) 

  • Przestawienie się na "bycie panią domu" trochę mnie uderzyło, szczególnie, że przed ślubem nie mieszkałam sama, ale wyprowadziłam się prosto od rodziców. Planowanie zakupów, czasu na sprzątanie i innych tego typu rzeczy na początku nie szedł mi za dobrze... nie uważam, żebym przed ślubem była aż taka niesamodzielna, ale jednak zawsze byłam tą osobą, która "pomaga" rodzicom, a nie tą, która zarządza takimi sprawami. Tuż po ślubie koszmarnie planowałam zakupy, przez co albo musiałam iść do sklepu 5 razy, bo zawsze mi czegoś brakowało, albo wydawałam na nie zdecydowanie więcej niż mogłabym, gdyby były dobrze zaplanowane... 

  • Przestawienie się z "ja" na "my" też było wyzwaniem. Trochę czasu zajęło mi przyzwyczajenie się, że nie mam "swojego pokoju" a mamy "nasz pokój" i "nasze mieszkanie". Chociaż oczywiście każdy miał jakiś swój kąt, w którym miał swoje rzeczy, jakieś miejsce do pracy itd, to jednak chwilami brakowało mi mojego pokoju...który miałam urządzony w 100% pod siebie i naprawdę go lubiłam :P (to był bardzo przyjemny pokój!) 

  • To samo tyczyło się wspólnego spędzania czasu i wyjść. Co prawda przed ślubem spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, jednak więcej było wyjść osobno. Po ślubie raczej zapraszani byliśmy razem, a rzadziej osobno. Czasem gdzieś nas nie zaproszono - bo na imprezce byli sami single :P W sumie, nie dziwię im się, ale trzeba było to przeskoczyć. Na całe szczęście moje niezawodne przyjaciółki wyciągają mnie często samą i teraz wszystko jest już w równowadze :)

  • Nasze odmienne nawyki i przyzwyczajenia, które czasem doprowadzały mnie do szału... Przez pierwsze miesiące co chwilę ktoś był zdziwiony, jak "dziwne" zwyczaje ma druga osoba... i to od dużych, po tak małe jak inne metody układania naczyń na suszarce :D 

  • Trudno było skupić się na zajmowaniu się domem, dbaniem o relację, pracy i kończeniu studiów jednocześnie. To chyba coś, co odczuwają własnie młode pary, biorące ślub. To naprawdę sztuka pogodzić te wszystkie sprawy. 




Ale... czy te wszystkie czarne scenariusze się spełniły? No nie, naprawdę nie. Mimo trudnych początków, przez te dwa lata było też bardzo dużo wspaniałych chwil. 


  • Okej, z początku to całe pranie, sprzątanie i ogarnianie domu mi nie wychodziły, jednak po czasie wypracowałam sobie nawyki i sposoby, żeby to wszystko sobie ułatwić. Nauczyłam się też pamiętać o rzeczach, które mi na początku uciekały - ostatecznie więc, same korzyści! Nie powiem, żeby teraz mój "system" był idealny, ale działa całkiem nieźle, nie chodzimy głodni i nie muszę biegać do sklepi milion razy, bo robię bardzo dobre listy! :D


  • Małżeństwo uczy kompromisu i sztuki (trudnej) odpuszczania. Każdy kto jest, lub był w związku wie, że czasem są takie dni kiedy druga osoba denerwuje nas samym oddychaniem (czy tylko kobiety tak mają?). Ja jestem szczególnie niecierpliwa w tym zakresie, kiedy mam zły dzień to... bez kija nie podchodź jak to mówią. Ale coraz częściej udaje mi się w takich momentach odpuszczać, wziąć kilka oddechów, odwrócić się i nie wybuchać, ani nie złościć się o pierdoły.. Mam nadzieję, że M. by to potwierdził.. naprawdę się staram. Może ktoś powie, że to żadna zaleta.. cóż, dla mnie tak, bo szlifowanie swojego charakteru to ważna sprawa :) 

  • Bycie żoną dodało mi odwagi. I może to brzmi śmiesznie, ale to nie chodzi o szukanie swojej wartości w drugiej osobie, nic z tych rzeczy. Po prostu świadomość, że zawsze znajdę w drugiej osobie wsparcie, że po długim dniu mogę wrócić do domu i się do niej przytulić (oczywiście jak już pozmywam naczynia :D) i że ona stanie za mną murem, bo tak robi się w małżeństwie. No i jak już mam z głowy ten cały młyn ze ślubem mogę skupić się na innych rzeczach :) 


  • Zawsze mam parę na wesele. I na sylwestra. I andrzejki...i urodziny cioci. Na każdą okazję. Ja wiem, jak ktoś ma chłopaka to też ma. Ale wiecie...jak ma się męża, to jest taka dożywotnia umowa i wiem, że do końca życia nie będę już musiała szukać pary i stresować się pytaniem kogoś o towarzyszenie mi! :) 


  • To są w dużej mierze małe rzeczy. Czasami krótkie chwile, które nadają temu wszystkiemu sens. Na przykład kiedy wracam wieczorem z daleka a w domu czeka na mnie kanapka, albo kiedy boli mnie głowa i M. idzie 25 minut w jedną stronę żeby kupić mi Bubble Tea na pocieszenie. To są te momenty, kiedy mówimy to samo, albo kiedy przymykamy oko na dziwne nawyki drugiej osoby. To jest też świadomość bycia z osobą, którą dał mi Bóg - ja tak to widzę - i pewność, że to ta właściwa osoba, brak wątpliwości i to, że wiem, że cokolwiek przyjdzie przejdziemy to razem, bo połączyło nas coś więcej niż zauroczenie - wspólna wiara i przekonania. Tego życzę każdemu, aby osoba z którą się zwiąże wyznawała to, co on/ona. :) Bo to robi różnicę. 


  • M. chciał dodać punkt od siebie i według niego dużym plusem bycia po ślubie jest to, że nie trzeba już się martwić szukaniem dziewczyny i uganianiem się za nimi. Ma się już tą jedną jedyną, dla której trzeba się starać, ale im lepiej ją poznajesz tym lepiej będzie to wychodzić. 





Poszalałam dziś z długością, więc jeśli dotrwaliście do tego miejsca jest mi niezmiernie miło. Jeśli zechcecie podzielić się tym tekstem z kimś jeszcze, będzie mi jeszcze milej :) 

Podkreślę tylko, że nikogo nie zmuszam, nie zniechęcam, nie narzucam swojego zdania - po prostu je wyrażam. Jeśli z czymś się zgadzasz lub nie - daj znać w komentarzu. Chętnie poznam Wasze opinie. 













Sztuka kłócenia się

Sztuka kłócenia się





Nie ma dwójki idealnie dobranych ludzi, żyjących ze sobą na co dzień, między którymi nie pojawiałyby się co jakiś czas spięcia i konflikty. Tak, jak już kiedyś pisałam we wpisie o komunikacji, każdy z nas jest inny, ma ukształtowany przez różne czynniki charakter i osobowość, inne preferencje i inaczej odbiera otaczającą go rzeczywistość oraz wysyłane do niego komunikaty. Możemy oczywiście znaleźć kogoś, kto będzie do nas bardzo podobny, ale raczej mało prawdopodobne, że będzie identyczny :) 

Zdarzają się z pewnością sytuacje, kiedy kłótnie między jakąś parą (w związku, ale też na przykład między parą przyjaciół) są bardzo rzadkie, albo praktycznie nie występują. Ośmielę się jednak postawić teorię, że konflikty są nam potrzebne, a kiedy zupełnie nie występują, któraś ze stron po prostu nie jest do końca sobą. Być może się z tym nie zgodzicie - chętnie poznam Wasz punkt widzenia :) 

Konfliktów może nie być kiedy któraś z osób ich unika, na przykład dlatego, że boi się utraty lub załamania się relacji, lub boi się wyrażać swoje zdanie i przyjmuje wszystko, nawet jeśli coś jej nie do końca odpowiada. Może to być też wynik zobojętnienia - kiedy nie zależy nam na jakiejś relacji nie chcemy doprowadzać do konfliktu, bo nie czujemy potrzeby poprawiania jej w jakikolwiek sposób. Z drugiej strony z pewnością można trafić na osoby, które do konfliktów doprowadzają specjalnie i z premedytacją.  





Za konflikt nie chciałabym uważać jedynie strasznych kłótni z rzucaniem przedmiotami i trzaskaniem drzwiami, ale wszelkie niezgodności, nieporozumienia, niedogadane sprawy i sytuacje, kiedy dwie strony nie zgadzają się ze sobą. Niezależnie od skali i źródła konfliktu, warto traktować go jako szansę na poprawienie sytuacji, rozwój i przede wszystkim nauczyć się, jak się kłócić, żeby skończyło się zmianą na lepsze, a nie rozstaniem... 



Jeśli coś jest nie tak, mów o aktualnym problemie,

a nie o wszystkich problemach jakie się do tej pory pojawiły. To jest bardzo ważne, żeby skupić się na tym, co w tej chwili nie gra, co Cię zdenerwowało, zasmuciło TERAZ. Skup się na tym, spróbujcie jakoś to wyjaśnić. Jeśli będziecie mieli jeszcze chęć na rozmowę, możesz poruszyć ewentualnie coś, co jeszcze nie zostało rozwiązane wcześniej. Lepiej jednak nie wypominać drugiej osobie wszystkiego zła świata i krzywd sprzed 5 lat... Nie poruszaj też dziesięciu kwestii naraz. Jeśli druga osoba na przykład zapomniała o czymś ważnym, zapytaj dlaczego, co się stało, ale nie atakuj jej dodatkowo wyrzutami, że miesiąc temu nie pozmywała naczyń ;) 

Zawsze, wszędzie, wszystko to słowa, które bardzo rzadko są prawdziwe... 

"Ty się zawsze spóźniasz!", "Tak? A Ty za to nigdy nie potrafisz odpuścić i wszystkich oceniasz." Najczęściej te słowa mogą znaleźć wyjątki, na przykład kilka raz ktoś się nie spóźnił, więc poczuje się dotknięty taką oceną. Poza tym pokazujemy w ten sposób, że oceniamy daną osobę w sposób całkowity, nie dopuszczając nic pozytywnego w danej kwestii i możemy naprawdę urazić kogoś tak go podsumowując. Lepiej zabrzmi jeśli powiemy "Bardzo często się spóźniasz..." albo "Rzadko mi odpuszczasz...." 




Czy potrafisz utrzymać emocje na wodzy? 

Krzyk, płacz, trzaskanie drzwiami, rzucanie rzeczami, tupanie nogą... To wszystko niekontrolowane emocje, które szczerze mówiąc wcale nie tak prosto opanować. Jeśli jednak chcemy się z kimś dogadać i jakoś rozwiązać problem, a nie tylko zwrócić na siebie uwagę, postawić się w roli ofiary i fochać dobrze jest uczyć się jak rozmawiać ze spokojem. Dzięki temu zamiast histerycznych krzyków możemy odezwać się do naszego rozmówcy w sposób opanowany, powiedzieć coś spokojniej... milej. To, w JAKI SPOSÓB coś powiemy jest równie ważne, jak to CO powiemy. Jeśli ktoś zaczyna Cię atakować na pewno masz mniejszą ochotę współpracować, niż jeśli rozmawia z Tobą spokojnie. 


Zasada stara i powtarzana tak często, że aż niesamowite, że jeszcze nie wszyscy o tym wiedzą 

- nie atakuj osoby ale mów o zachowaniu. 

W praktyce, nie mów swojemu facetowi, że jest głupkiem, albo swojej dziewczynie, że jest niezrównoważona (przykłady skrajne dla podkreślenia dramaturgii) - powiedz mu, że jego zachowanie było nieprzyjemne, a jej, że kiedy tak wybucha złością to zachowuje się bardzo nieprzyjemnie. Określając kogoś okazujemy mu brak szacunku i krzywdzimy, oceniając zachowanie pokazujemy danej osobie, że zależy nam na niej i akceptujemy ją - ale nie jej działania.

Ochłoń zanim powiesz coś, czego będziesz żałować. 

To zasada, którą stosuję u siebie i zwykle się sprawdza. Okropnie nie lubię się kłócić...Wiem jednak, jak bardzo niewyparzony mam język, więc jeśli już dojdzie do jakiejś sytuacji konfliktowej nie mówię od razu co myślę. Staram się odczekać jakiś czas, przemyśleć sobie sytuację, powiedzieć sobie w głowie, to co chcę powiedzieć na głos. Zwykle po jakimś czasie, paru godzinach udaje mi się ochłonąć na tyle, że nie wypowiadam połowy słów, które padłyby, gdyby odezwała się od razu. To pozwala uchronić się przed wieloma krzywdzącymi słowami... Oczywiście nie zawsze jest taka możliwość, aby odczekać dzień. Zawsze jednak można powiedzieć "Daj mi chwilę, muszę przemyśleć co chcę Ci odpowiedzieć". To już coś ;) 


Prawda jest taka, że żeby się dogadać potrzeba chęci i dobrej woli z dwóch stron... ale już zmiana z Twojej strony może spowodować, że druga osoba nie będzie aż tak zacięta, a kłótnie na poziomie huraganów uda się przetrwać w spokojniejszej atmosferze i bez żadnych ofiar w ludziach :) 

Czy macie swoje sposoby, jak się mądrze kłócić? Czy może jesteście z tych, którymi zawsze i wszędzie kierują emocje? Dajcie znać ! 

Tymczasem nie kłóćcie się, jeśli naprawdę nie trzeba, a jeśli już to mądrze! :)


















Co ludzie powiedzą...

Co ludzie powiedzą...


Nie od dziś wiadomo, że człowiek jest istotą społeczną, pisał o tym już Elliot Aronson. Co to właściwie znaczy? Według definicji człowiek potrzebuje, szczególnie w początkowym i końcowym okresie swojego życia przebywania w jakiejś grupie osób, które pomagają mu, uczą go jak radzić sobie z podstawowymi kwestiami oraz opiekują się nim. Co więcej ta teoria mówi, że człowiek lepiej rozwija się w społeczności i może tylko w niej zaspokajać swoje potrzeby oraz, że przekazywana przez społeczność wiedza, tradycje i reguły postępowania w jakiś sposób kształtują jednostkę, jako osobę. 

Oczywiście każdy z nas zna osoby, które preferują samotny tryb życia, ale nawet one były przez kogoś wychowywane i z kimś się komunikują – tego raczej nie da się uniknąć J

Także psychologia potwierdza, że nasze środowisko to jeden z najważniejszych czynników, które kształtują i wpływają na naszą osobowość. Zależy ona od miejsca, w jakim się wychowaliśmy i osób, które nas wtedy otaczały, oraz od tego, z kim w czasie całego życia mieliśmy kontakt. 




Powinniśmy jednak zwrócić uwagę na to, że nie zawsze ten wpływ, jaki mają na nas inni jest dla nas dobry. Przykładem mogą być wychowywane w patologicznych domach dzieci, lub osoby, które pozbawione czułości i opieki w dzieciństwie mają, jako dorośli trudności w okazywaniu emocji i przyjmowaniu ich.

Skoro więc ten wpływ może być negatywny, czy może być też zbyt intensywny? Czy inne osoby mogą nas w jakiś sposób przytłoczyć, hamować, blokować? Myślę, że tak. Ile razy słyszeliśmy historie osób, które chciały zrobić coś „innego” niż robiły zwykle, lub co robiło ich otoczenie, ale ich znajomi, rodzina próbowali ich zatrzymać, ponieważ coś nie mieściło się w znanych im normach. To nawet tak znane nam dzisiaj postaci jak Marilyn Monroe, Harrison Ford czy (uwaga!) Walt Disney podejmując próby zrobienia czegoś wielkiego były hamowane. Słyszeli, że nie mają dość talentu, wyglądu albo kreatywności, żeby zajęli się czymś przyziemnym – na przykład Marilyn Monroe zasugerowano, aby została sekretarką, a nie próbowała bawić się w aktorstwo. Jednak dzięki temu, że osoby te nie pozwoliły opiniom innych ludzi pozbawić ich marzeń możemy teraz zachwycać się piękną Marilyn, oglądać Indianę Jones ‘a czy bawić się przy filmach Disney ’a.

Co powiedzą inni? Jak zareaguje moje otoczenie, znajomi, dziewczyna i mama. Co muszę zrobić, żeby nikt nie miał mi niczego za złe, żeby zachować dobre relacje z każdym. 

Jeśli zadajesz sobie takie pytania, zatrzymaj się i pomyśl, czy naprawdę chcesz żyć według czyichś oczekiwań? Nie zrozumcie mnie źle, czasem czyjś głos rozsądku może nam uratować życie, ale czasem ciągłe zastanawianie się, co pomyślą inni może nas bardzo zablokować. 

Takie podejście powoduje również ciągłe życie w stresie, dlatego że różni ludzie chcą od nas różnych rzeczy, a my nie jesteśmy w stanie sprostać im wszystkim. Ciągłe zastanawianie się, czy ktoś nie poczuje się odrzucony, jeśli odmówię, lub czy ktoś nie będzie zgorszony, jeśli zrobię coś innego niż wszyscy sprawia, że nie cieszymy się z tego, co robimy i nie czujemy się swobodnie.




To wszystko, to przemyślenia z mojego własnego podwórka. To właśnie ja jestem taką osobą, która chce zadowolić wszystkich i nikogo nie urazić jednocześnie. Niestety odkrywam coraz częściej, że taki sposób życia powoduje frustrację tak wielką, że w pewnej chwili zupełnie już nie wiadomo co zrobić. 

Mój sposób to konsultowanie pomysłów i planów z osobami, które są mi najbliższe i których opinię najbardziej cenię, przemyślenie ich rad i odpowiedzi, ale później działanie zgodnie z moim przekonaniem  i tym w co wierzę - zwykle na tym etapie podejmowania decyzji modlę się o jakieś wsparcie z góry :)  Dzięki temu moi bliscy czują się potrzebni i docenieni, ponieważ zwracam się do nich o radę, ale ja czuję się wolna w swoich wyborach, bo prawo do ostatniego słowa zostawiam sobie samej i temu do czego mam przekonanie :)





 


Copyright © Życie Proste , Blogger